Trochę o kolonizacji

Jednym z tematów, które zajmują nieliczne takty mojego wewnątrzczaszkowego

procesora, jest kwestia dominacji jednego państwa, narodu, kultury,

gospodarki, nad drugą. Można to robić na różne sposoby, lepsze, gorsze, za

zgodą lub ze sprzeciwem zainteresowanych poddanych i obywateli. Chciałbym

krótko tutaj przedstawić moje rozważania w postaci modeli kolonialnych.

Krótko o modelach kolonialnych

1.

Pierwszą metodą kolonizowania, jaką wynalazła ludzkość, było wysłanie

na nowy obszar sił wojskowych, a za nimi zaraz (albo równocześnie, jak np.

Mongołowie) osadników. Jeżeli kogoś napotkali, to niemiedlienno go

eksterminowali, niedobitków asymilowali, teren zajmowali i urządzali na

swoją modłę. Metoda skuteczna, ale dość kosztowna i okrutna. Ostatecznie,

z punktu widzenia gospodarczego, nie raz oznaczała, że zamienił stryjek

siekierkę na kijek - jak np. wydarzyło się to w Azji Środkowej, gdzie

kwitnące gospodarki Samarkandy, Chorezmu, Oddijany, Baktrii, Persji, zostały

zamienione w puste stepy, po których uganiali się nieliczni pasterze. We

współczesnym wydaniu ludność z kolonii miała zostać w sporym odsetku

eksterminowana, a reszta zamieniona w niewolników służących panom

napływowym z metropolii, którzy mieli stworzyć na podbitym obszarze nowe

struktury gospodarcze służące powodzeniu hegemona. Przejęcie było

skuteczne, ale koszty ogólne wysokie, stąd zysk realny - tak zwany ujemny.

Zatem metodę tę trzeba nazwać barbarzyńską. W jej efekcie ludność

metropolii płaciła wysoką cenę podboju, aby otrzymać za to pustynię,

którą na własny koszt musiała teraz odbudować. Kiepski interes, choć

politycznie znakomity. Wiemy jednak już dziś, że jeżeli polityka nie idzie

w parze z gospodarką, to w krótkich abcugach kojfnie. Metodę tę można

porównać do drapieżnictwa, gdzie dyskontuje się krótkoterminowy zysk w

postaci pożarcia ofiary przez kolejne ogniwa łańcucha pokarmowego. Ale nic

dobrego poza krótką chwilą sytości kolonizatora z tego nie wynika. Jakiś

naród został eksterminowany, lub o mało co wybity, jego ziemie przejął

pogromca, który teraz musi się z tym jakoś ogarnąć. W dłuższym

horyzoncie czasowym ludność kraju podbitego może nawet przejąć kontrolę

nad takim imperium, jeżeli hegemon nie posiada wystarczająco silnej kultury i

wyrafinowanej gospodarki. Same straty.

2.

Drugą metodą była dominacja ideologiczna, zwykle religijna. Podstawowym jej

celem był rozrost obszaru objętego daną ideolologią. Aspekty gospodarcze i

polityczne zostały temu podporządkowane. Tutaj również intensywnie

stosowano wojska. Jednak te nie eksterminowały miejscowej ludności (w każdym

razie nie nadmiernie), bo nie taki był ich cel. Podbite społeczeństwo po

prostu miało się znaleźć w sytuacji bez wyjścia, z której jedyną drogą

do niegdysiejszego dobrobytu miało się stać przyjęcie ideololo (zwykle w

postaci religii) najeźdźcy. W efekcie następowała asymilacja do

dominującego systemu polityczno-ideologicznego jako ludność służebna, a

czasem nawet na prawie równych prawach, pod warunkiem oczywiście

bezwzględnej wierności nowej ideololo. Czasami odbywało się to

metodą szantażu: przyjmij nasze ideololo, a darujemy ci życie. Wyciskanie

zysków gospodarczych następowało w długiej perspektywie, głównie poprzez

instalację najeźdźczej elity w zamian za miejscową, którą eksterminowano,

lub ponad miejscową, którą podporządkowano. Nowe podboje realizowano na

koszt poprzednio podbitych - i tu już można mówić o dobrym interesie.

Trzeba powiedzieć, że z wielu metod wynalezionych przez ludzkość

tę można już zaliczyć do dość cywilizowanych. Poziom życia

kolonizowanej ludności co prawda się obniżał, ale przejściowo, w wyniku

wojny i niezbędnych przewartościowań sposóbu życia. W dłuższej

perspektywie podbite kraje szybko stawały się udziałowcem stylu życia

metropolii i ich powodzenie gospodarcze, lub jego brak, zależały od wielu

czynników, nie zaś bezpośrednio od chciejstwa kolonizatora. Zatem metoda ta,

choć pierwotnie brutalna i politycznie skuteczna, gospodarczo była mało

wydajna, acz już delikatnie na plus. Jeżeli gospodarka ideologicznego

hegemona działała w sposób sensowny, całe imperium miało co jeść.

3.

Trzecią metodą kolonizacji było skopanie słabszego (ang. *bullying*).

Kraje mało zaawansowane lubo już upadające, za to obfite w ludność i

ziemie, stawały się łatwym łupem młodych państw z przewagą

technologiczną i stąd militarną. Bardzo pomagała też obrotność w handlu

i programowa amoralność. W tym wypadku wojsko wykorzystywano głównie jako

skalpel, gdyż najeźdźcy już wiedzieli, że z działającej gospodarki

można wycisnąć więcej niż ze zrujowanej wojnami. Zatem wysyłano do

kolonii tak zwany korpus ekspedycyjny, który robił punktową rozpierduchę

przy okazji eksterminując najważniejsze elity miejscowe. Potem instalowano,

korzystając z przewagi technologicznej i stąd militarnej, twierdze panujące

nad kluczowymi punktami obszaru. Zapewniano sobie preferencyjne warunki

udziału w miejscowej gospodarce i przejmowano monopol nad najcenniejszymi

zasobami oraz procesami. Zyski z kolonii dyskontowano w metropolii. Miejscowa

ludność stawała się zatem podległym zasobem, którego zadaniem było

płacenie podatków na rzecz kolonizatora, prawie że bezpośrednio do jego

kasy, praca na jego plantacjach i w jego fabrykach. Czasem też bycie zasobem

realizowało się przez eksport tegoż zasobu w niewolniczych statkach na inne

kontynenty. Niewolnicy z biegiem czasu zanikali, a zamieniali się w groszowo

tanią siłę roboczą, którą można było przerzucać z miejsca na miejsce.

W efekcie tej metody, podobnie jak w dwóch poprzednich, następował spadek

poziomu życia kolonizowanych, a w najlepszym wypadku nie następowała

poprawa. Za to dochodziło do przewartościowania stylu życia, gdyż nowe

warunki zwykle oznaczały, że elementy pozostałych dwóch metod wkrótce też

musiały znaleźć zastosowanie, czy to z konieczności tłumienia powstania

niepodległościowego, czy to z powodów ideolologicznych. W dłuższej

perspektywie ludność kraju podbitego miała szansę stopniowo zbudować

nową, kompradorską elitę, na bazie której ewentualnie w nieokreślonej

przyszłości mogłaby zbudować nową samodzielność - ale to wszystko

zależało od dobrej woli kolonizatora.

4.

Czwartą metodą jest dominacja gospodarcza. Trzeba ją zaliczyć do metod

dość łagodnych, bo zwykle nie wywołuje silnego sprzeciwu kolonizowanych.

Polega ona głównie na wprowadzeniu na teren podbijany swojego dużego i

silnego kapitału. Oczywiście czasami poprzedza to wizyta doskonale

wyekwipowanych i mających niebotyczną przewagę technologiczną sił

zbrojnych, które w try miga rozwalają w pył kluczowe punkty oporu, przy

okazji zahaczając o niektóre zakłady przemysłowe. Ale nie musi się to

wydarzyć, nie jest to konieczne. Czasem wystarczy pojawienie się wojska na

granicy, albo floty mocarstwa na wodach terytorialnych i wysłanie dyplomatów.

Czasem nazywa się to misją pokojową, czasem wojną z terroryzmem. A potem,

kiedy drzwi zostaną już szeroko otwarte, wkracza kapitał, którego zadaniem

jest odbudowa pokonanego kraju - i to jest istota tej metody. Obywatele kraju

kolonizowanego mają płacić pieniądze do kasy hegemona. O więcej tu nie

chodzi. O wykupienie kluczowych gałęzi przemysłu i zrujnowanie tych,

których nie udało się wykupić, lub potencjalnej konkurencji dla przemysłu

z metropolii. Ludność podbijana jest zasobem taniej siły roboczej dla filii

organizacji hegemona. Firmy mocarstwa wysysają zasoby naturalne kraju

podbijanego płacąc za to grosze. Dobrym uzupełnieniem procesu kolonizacji

jest dominacja monetarna: emituje się specjalną walutę kolonii, która jest

denominowana do waluty metropolii, ale nie ma zastosowania gdzie indziej niż

tylko w kolonii lub do relacji gospodarczych imperium-prowincja. Istotą tej

metody jest różnica między bilansem zysków i strat metropolii oraz kolonii

- liczone są osobno. Kolonia ponosi wyższe koszty, a otrzymuje mniejsze

zyski. To refinansuje ewentualne straty w metropolii. Bo celem tej kolonizacji

jest wysoka stopa życiowa obywateli hegemona kosztem pracy obywateli kraju

kolonizowanego. Fabryki hegemona produkują towary dedykowane dla kolonii,

droższe i gorszej jakości niż dla metropolii. Fabryki w kolonii produkują

za bezcen towary wysokiej jakości, eksportowane po zaniżonych cenach do

metropolii. Jednocześnie kluczowe elementy łańcuchów dostaw i procesów

produkcyjnych, najważniejsze elementy know-how muszą pozostać w metropolii.

W kolonii odbywa się wyłącznie produkcja części pomocniczych, która nie

wymaga rozwiniętej wiedzy inżynierskiej. Na polu finansowym kolonia jest

dojną krową, gdzie udziela się droższych kredytów... Generalnie chodzi w

tej metodzie o to, że kolonia płaci drożej za towary i usługi gorszej

jakości, aby metropolia płaciła taniej za to samo lepszej jakości.

Moim zdaniem większość udokumentowanych w historii podbojów i kolonizacji

stanowiło miks wyżej zarysowanych metod. Głównie trzech pierwszych. Sposób

czwarty jednakowoż stanowi ewolucyjne rozwinięcie poprzednich trzech i jest,

jak łatwo zauważyć, o wiele mądrzejszy. Jego skutkiem bowiem nie jest (w

każdym razie nie zawsze celowo) długofalowe obniżenie jakości życia w

kolonii, aby podniosła się stopa życiowa w metropolii. Obniżenie poziomu

życia w kolonii jest ubocznym skutkiem procesu kolonizacji, a co najwyżej

przejściowym jej etapem. Także w podbitych prowincjach ma być coraz lepiej.

Z tą różnicą, że to "coraz" ma być wolniejsze niż w metropolii. Wciąż

ma istnieć i się powiększać różnica pomiędzy krajem podporządkowanym i

dominującym, co umacnia przewagę hegemona i czyni jego pracę łatwiejszą.

Jest to metoda kolonizacji o wiele bardziej subtelna niż poprzednie trzy,

gdyż wywołuje tylko śladowy sprzeciw społeczeństwa dominowanego. Zwykle

bowiem zostaje zastosowana w kraju targanym niepokojami i biedą, a w jej

efekcie następuje jednak stopniowa poprawa życia kolonizowanych.

Jeżeli metody czwartej (ze śladowymi co najwyżej elementami poprzednich

trzech) użyć jednak wobec kraju dość stabilnego, z tradycjami, kulturą i

jako tako działającą gospodarką, nieuchronnie jednak wywoła to problemy

polityczne, włącznie z możliwością powstania niepodległościowego i w

efekcie wojny domowej w prowincji. A z czasem też terroryzmem na terenie

metropolii. Bez sensu. Znowu koszty, a zysków brak! Jak zatem podbijać kraje,

które nie proszą się o to wykazując wewnętrzną niespójność i

niemożność rozwiązania własnych problemów? Jak dać upust własnej,

puchnącej gospodarce, gdy wokół same dobrze rozwijające się i w miarę

zorganizowane kraje, które może pozostają za niedoszłym jeszcze hegemonem w

tyle - ale tylko o włos. Trzeba ewolucyjnie rozwinąć metody naprawdę

delikatne.

Piąta metoda kolonizacji - samo zło-to

Teraz opowiem o piątej metodzie kolonizacji, którą wynaleziono stosunkowo

niedawno, choć natura zna ją przecież od milionów lat. Moim zdaniem jej

subtelność stawia ją w zasadzie już poza granicą definicji. Bo czy można

mówić o podboju lub kolonizacji, jeżeli nie stosuje się tam sił zbrojnych?

W każdym razie nie przeciwko kolonizowanemu. Czasem, owszem, wojsko imperium

wkracza, ale na wyraźną prośbę prowincji, z misją pokojową, rozjemczą

(jeżeli na terenie kolonizowanym zapanują niepokoje), lub aby zabezpieczyć

teren przed zakusami konkurencyjnego kolonizatora - zaznaczyć strefę

wpływów. Ale działania wojenne nigdy nie są wymierzone w kolonizowanego, bo

ten się z tego powodu cieszy, a nie martwi. Co więcej, kolonizator podejmuje

liczne działania gospodarcze i ideologiczne, które sprawiają, że w krótkim

czasie kolonizowany sam **prosi** o przybycie kolonizatora. Niech on tu

przyjdzie i zrobi wreszcie porządek! Ulegając błaganiom hegemon

niezwłocznie przybywa. Ale nie robi tego ostentacyjnie, co to, to nie.

Żadnych defilad zwycięstwa, żadnych niespodziewanych wymian elit, żadnych

pokazowych procesów, żadnych demonstracji siły. Wślizguje się boczną

furtką, zakłada instytut propagowania swojej kultury, fundacje świadczące

pomoc potrzebującym, stypendia dla najzolniejszych członków kolonizowanej

społeczności. Przekazuje im know-how, w ograniczonym zakresie,

wystarczającym na zdominowanie lokalnej produkcji przez kolonizacyjny

kapitał. Za darmo przekazuje jednolite standardy techniczne, normy i

rozwiązania. Tka prawie niewidoczną sieć powiązań instytutów naukowych,

finansuje lokalne badania. Poprawia jakość instytucji edukacyjnych,

medycznych, finansowych. Zakłada sieci dystrybucji dobrej jakości towarów w

niezłych cenach, powoli, acz nieuchronnie wypierając lokalne firmy z rynku.

Dzieje się to z prędkością lodowca. W większości wypadków właściciele

miejscowych firm sami oferują je na sprzedaż hegemonowi i z ulgą udają się

na wcześniejszą emeryturę. A pracownicy tych firm? Też są zadowoleni, bo

nowy właściciel wprowadza lepszą kulturę pracy, czasem nawet podnosi im

nieznacznie płace, daje lepsze ubezpieczenia i świadczenia socjalne... I

może podejrzliwi powiedzą, że jak już mocarstwo przejmie pełną kontrolę,

wtedy odsłania swoją potworną facjatę... Nie, moi drodzy. Nic takiego nie

następuje. Hegemon pozostaje miły i szczodry. Nazwijmy tę metodę

złoto.

Pamiętajmy jednak, że dzieje się to wszystko z prędkością lodowca. We

wszystkich dziedzinach życia następuje poprawa, ale nie od razu. A jednak,

powolutku, aż do skutku, którym jest utrata suwerenności i samodzielności

prowincji na rzecz imperium. Na własną prośbę obywateli prowincji. Powoli,

acz nieuchronnie mieszkańcy prowincji uzależniają się od sprawniejszego,

szybszego, tańszego - no po prostu lepszego. Metodą salami. Ale jednak. A jak

powiada starożytne przysłowie: **lepsze jest wrogiem dobrego**.

Podsumowanie

Możemy powiedzieć, że co w tym złego? No, po prawdzie to tak jakby nic.

Skoro wszystkim rośnie, a do tego mniej więcej z podobną prędkością, to

na co się tu uskarżać? Mocarstwo jest zadowolnione, bo ma rynki zbytu dla

swoich świetnych towarów, które mieszkańcy kolonii z radością nabywają.

I vice versa. Kolonie wysyłają swoją młodzież do metropolii, aby tam

przejmowała wartości naukowe i kulturowe. I vice versa. Powracający

wzmacniają kolonię, poprawiając jej rozwój. Niektórzy zostają i

przyczyniają się od odświeżenia imperialnych elit. Same zyski. Podobnie do

samej metody, która wyróżnia się delikatnością, straty też są zaledwie

potencjalne i bardzo subtelne.

Mianowicie nie znika przecież umiejscowienie metropolii. Gdzieś wciąż

pozostaje ten ośrodek centralny, skupiający do siebie wszystko, co najlepsze.

To do niego dążą najzdolniejsi i tam realizują się najlepsze inwestycje.

Zatem tam najłatwiej się wzbogacić, więc i tam płynie najwięcej

kapitału. Prowincja też obcina zyski z pozostawania w sytej i dobrze się

rozwijającej (oby!) strukturze. Ale traci - coś.

Traci potencjał stania się metropolią. Oddając inicjatywę do imperium,

sama przestaje zabiegać o swoją potęgę. Może w wyniku jakichś przemian

gospodarczo-polityczno-ideologicznych, odmiany procesów demograficznych,

klimatycznych, pojawiłby się potencjał metropolitalny w stolicy prowincji.

Jednak się on nie zrealizuje doputy, dopóki stolica imperium jako tako sobie

radzi. I to jest zasadnicza strata dla obywateli prowincji.

Niby konkurujemy na równych prawach, ale nie do końca. Niektórzy powiedzą:

jak to w życiu. I będą mieli rację.

Albowiem podstawowym powodem, dla którego ludzie łączą się w państwo,

jest opłacalność takiego posunięcia. To państwo ma lepiej zabezpieczać

ich interesy, aniżeli inne rozwiązanie, np. podległość innemu organizmowi

politycznemu. Zatem w rozważaniach doszliśmy do punktu, gdzie wychodzi nam

dygresja, co jest lepsze: liczne niewielkie i słabe, ale przez to w miarę

równe sobie państewka pozostające w dynamicznej równowadze, czy może

wielkie imperium o gigantycznym potencjale centralnego rozwiązywania

problemów, ale jednocześnie wytwarzające subtelną nierównowagę

potencjałów rozwoju? To temat na osobny tekst, jak sądzę.

Dziś każdy musi sobie sam w cichości ducha rozważyć: czy owa subtelna

strata potencjalnej utraty możliwej własnej potęgi warta jest zżymania się

na własną drugorzędność? Czy fakt, że rozwijamy się odrobinkę wolniej i

wciąż mamy kogoś przed sobą, wobec kogo objawiają się nasze kompleksy i

animozje, ale do kogo wciąż dążymy, równamy, aspirujemy, warte jest darcia

szat i robienia Rejtana? A może taki "starszy brat" stanowi podstawę naszego

rozwoju, samemu popadając w marazm nam daje szansę stania się coraz

lepszymi? Oto jest pytanie.

📅 pią 22 maja 2020

↩ Index (Strona główna)
📁 Z poziomu podłogi
#polityka
#eko-nom
#przydum