Donna Tartt, „Szczygieł”

2025-02-07

Uwaga! Tekst zawiera spojlery. Właściwie jest jednym wielkim spojlerem.

„Szczygieł”. Jak go opisać? To nie jest prosta opowiastka. Czuję, że jest tam więcej, niż się wydaje. Ten tekst to nie recenzja, to meandrujące przemyślenia. Pozwalam się nieść nurtowi myśli, by dotrzeć do tego, co tak bardzo mi się w nim podoba.

Theo Decker traci matkę w wyniku zamachu bombowego w muzeum. W szoku wybuchu, po towarzyszeniu w umieraniu innej ofiary, wynosi z muzeum bezcenny obraz, tytułowego „Szczygła” flamandzkiego malarza Carela Fabritiusa.

(Jedyny niewyjaśniony fakt z przeszłości – czemu umierający przyjaciel Hobiego miał przy sobie ten obraz? Przecież wystawiano go w zupełnie innej sali. Matka Theo specjalnie wróciła się, aby go obejrzeć.)

Obraz będzie towarzyszył Theo przez wiele kolejnych lat. Od samego początku chciał go zwrócić, ale bał się posądzenia o kradzież. Przecież w czasie tych wydarzeń miał ledwie trzynaście lat!

Towarzyszymy Theo w jego dalszym życiu, Ojca, który porzucił go kilka miesięcy przed zamachem, nie udaje się odnaleźć. Dziadkowie ze strony ojca nie są zainteresowani przygarnięciem wnuka. Pomieszkuje u bogatych rodziców szkolnego kolegi. Pierwsza część książki kończy się, kiedy wreszcie udaje się odnaleźć ojca i Theo przenosi się do niego do Las Vegas.

Piszę o narracji, o historii Theo, ale to nie jest przecież siłą tej książki. Owszem, to jest ciekawa historia, czytając, wciąż chce się wiedzieć, co dalej, ale to, jak jest opowiedziana, jest równie ważne. A książka jest napisana pierwszorzędnie. Postaci – Theo, Andy, Boris, Xandra, ojciec itd. itd. – są pełnokrwiste, mają swoje rozterki i przemyślenia, nie są jednowymiarowe. Popełniają błędy, robią głupie rzeczy. Nie mamy wrażenia, że umieszczono je w powieści tylko dlatego, żeby pełniły funkcję fabularną.

No i znowu uciekam od sedna. To jest kwestia warsztatu pisarskiego i książka jest warsztatowo bardzo dobra. To jest olbrzymia zaleta, ale sam warsztat nie wystarcza. Ciekawa historia dobrze opowiedziana to 90% doskonałej książki. A pozostałe 10?

Szczygieł. Czemu książka nosi taki tytuł? Obraz jest tajemnicą Theo. Nie może o nim opowiedzieć nikomu, a trudne momenty jego życia – zamach, wyprowadzka do Las Vegas, ucieczka z domu – są pokazywane przez pryzmat obrazu. Czy obraz jest symbolem czegoś w psychice bohatera? Poprzez obraz Theo dotyka czegoś większego od siebie. Poprzez sztukę odrywa się od codzienności, sięga w piękno, ponadczasowość, poza szarą codzienność. Chroni obraz przed innymi, zawijając go w wiele warstw papieru i materiału. Czy to jest może symbol dobra i piękna w chłopaku? Skryty przed światem, przed ludźmi, którzy chcieliby go wykorzystać, wzbogacić się, rozwiązać swoje własne problemy. A może obraz to dziecięca niewinność? Theo dojrzewa w Vegas, a Boris uczy Theo pić i ćpać i to on – dla zabawy – kradnie mu obraz, symbolicznie zabiera mu niewinność.

Po powrocie do Nowego Jorku Theo nigdy nie zagląda do paczki, w której, jak myśli, ukryty jest obraz. Chowa ją bezpiecznie w odległym magazynie. Pasuje to do obu interpretacji. Theo nie jest już niewinny, a także z czasem przestaje być dobry. Wykorzystuje swój status wielokrotnie pokrzywdzonego przez los sieroty, by dostać się do dobrej szkoły i nie wykorzystuje tej szansy. Zostaje wspólnikiem Hobiego i robi przekręty na restaurowanych meblach. Także planowane małżeństwo jest pełnie wyrachowania, bo trudno to nawet nazwać małżeństwem z rozsądku. Tak, Theo nie jest już dobrym, niewinnym chłopcem. Wydaje mu się, że ta jego część – obraz – wciąż jest w jego posiadaniu, dobrze chroniona, że może w każdej chwili rozpakować go i spojrzeć, dotknąć, przeżyć ponownie to uniesienie, ale nie, obrazu już dawno tam nie ma. Dopiero Boris uświadamia Theo, że to już jest przeszłość. Że on mu to odebrał dawno temu.

Jak według tego klucza zinterpretować ostatnią część książki, podróż do Amsterdamu? Boris chce pomóc Theo odzyskać obraz, jakby wierzył, że to jest możliwe. Że dobro można kupić za pieniądze, które zgromadzono nieczystymi metodami. Narracja prowadzona z punktu widzenia Theo jest niepokojąca, rzeczy dzieją się poza nim, „same” z jego punktu widzenia, a bohater daje się po prostu prowadzić, trzymając się nadziei, że obraz wróci w jego posiadanie. Czy naprawdę w to wierzy? Chłodna narracja, niepokojący stan psychiczny Theo sugerują, że w głębi duszy wie, że to się nie uda.

I wreszcie nieszczęsny moment odkupienia obrazu. Piętrowe oszustwa, źli ludzie i zabójstwo – jasne jest, że w ten sposób nie da się odzyskać swojego dobra i niewinności. Theo jedynie przez krótki moment może dotknąć „Szczygła”, ledwo może rzucić na niego okiem, zanim ponownie wyślizgnie się z jego rąk już na zawsze. Po nieudanym dealu Theo schodzi na sam dół swojego prywatnego piekła. Utraciwszy obraz, widząc siebie takiego, jakim bez niego jest, chce nawet skończyć ze sobą. Nawet nowina przyniesiona przez Borisa, że zrobił „właściwą rzecz”, skażona jest przez finansową nagrodę. Nie ma już niewinności, są tylko interesy, pieniądze, porachunki i szemrany sposób wyplątania się z kłopotów. Jest uniknięcie konsekwencji, ale nie oczyszczenie, nawet symboliczne. Po powrocie do Stanów Theo jest już tylko biznesmenem na rynku antyków. Chłodnym, ostrożnym, miłym, ale nie ma w nim pasji ani uczucia. Dobro i niewinność ostatecznie umarły w hotelowym pokoju w Amsterdamie.

Jest jeszcze możliwa inna interpretacja tytułu. Ptak na obrazie przykuty jest łańcuszkiem do półobręczy, na której siedzi. Ma tylko tyle wolności, na ile pozwala ten łańcuszek. Tak samo Theo, piękny ptak, nie ma całkowitej wolności, wciąż ogranicza go jakiś łańcuszek: niepełnoletniość i zależność od ojca w Vegas, układy towarzyskie w Nowym Jorku, wreszcie plan i znajomości amsterdamskie Borisa. Może jedynie machać skrzydełkami na żerdzi i wzlatywać krótko w górę, nie próbując już nawet odlecieć, bo nauczył się, że to niemożliwe.

Ta interpretacja ma słaby punkt. Przecież Theo ucieka z Las Vegas. Łańcuszek – życie jego ojca – pęka nagle i Theo natychmiast z tego korzysta, czując, że to kwestia kilku ledwie chwil, zanim ktoś na jego nodze zakuje kolejny.

Czy tak zachowałby się szczygieł z obrazu?

To ja wyciągnąłem z książki. Zwracam uwagę na fabułę, na to, jak tworzone i przedstawiane są postaci, na język, jakim jest pisana, na symbolikę w powieści, ale jest w niej wiele więcej. Nie umiem docenić rozważań o sztuce, nie budzi to we mnie niczego, ani malarstwo, ani świat starych mebli. Także pominąłem różne rodziny, których doświadcza Theo, a które przecież są równie mistrzowsko przedstawione: dwuosobowa rodzina, jaką tworzy z matką, pełna chłodu i pozorów rodzina Andy'ego, niemal nieistniejąca, naskórkowa rodzina w Vegas, wreszcie przybrana, patchworkowa rodzina z wyboru, jaką znajduje u Hobiego. Nie poświęcam uwagi motywom autodestrukcji i poczucia winy, jakie wciąż czają się za plecami Theo. To chyba jest właśnie siła „Szczygła”: tak wiele zawarte jest w tej powieści, a jednocześnie niczego nie potraktowano po macoszemu. Każdy opisany motyw jest zaserwowany doskonale, z kunsztem i uwagą, na jaką zasługuje.

Wstecz